Niemcy, 05.04.2020

 

W Niemczech nie będzie dużego „koronabezrobocia”. Ratunkiem program Kurzarbeit

Tysiące Polaków już utraciło pracę przez epidemię koronawirusa, kolejnych to spotka w najbliższych tygodniach. Być może bezrobocie mielibyśmy mniejsze, gdyby Polska sięgnęła po niemieckie rozwiązania.

W Polsce umiera właśnie rynek pracownika. Z danych Pracodawców RP wynika, że ponad 90 proc. firm odczuło już spadek przychodów z powodu koronawirusa, w tym są tysiące takich, których obroty spadły do zera.

Koronawirus uderza w rynek pracy

To na przykład prawie cała turystyka, znaczna część firm transportowych, gastronomicznych, zajmujących się organizacją targów, szkoleń i reklamowych. To również setki firm handlowych, które działały wyłącznie w galeriach, to salony fryzjerskie, gabinety kosmetyczne i dziesiątki malutkich firm usługowych działających w galeriach i pasażach handlowych.

Czytaj też: Ponure prognozy dla gospodarki Polski. mBank: pracę może stracić 1,5 mln ludzi, PKB spadnie o 4,2 proc.

One wszystkie zwolniły lub zwolnią wszystkich pracowników, albo znaczą ich część. Z ankiety Pracodawców RP wynika, że ponad dwie trzecie polskich firm zamierza planuje redukcję zatrudnienia. Te dane nie mówią jednak całej prawdy – w rzeczywistości jest gorzej, bo ankiety Pracodawców RP nie trafiają do najmniejszych firm. Czeka więc nas duży wzrost bezrobocia.

Niemcy mają Kurzarbeit

Być może znacznej części tych zwolnień udałoby się uniknąć, gdyby polskie władze zdecydowały się na zaadaptowanie do naszych warunków niemieckiego programu Kurzarbeit.

Powstał on po II wojnie światowej z myślą o pomocy pracownikom w chwilach szczególnie trudnych dla przedsiębiorstw, na przykład w czasie klęsk żywiołowych, głębokich kryzysów gospodarczych lub nawet problemów dotyczących tylko jednej branży.

W takich chwilach niemieckie firmy przestają płacić swoim pracownikom i wysyłają ich zwykle do domów. Równocześnie aplikują o specjalną pomoc od państwa. Rząd daje im pieniądze zwykle na 60 lub 67 proc. (jeżeli pracownik ma dzieci) ostatniej wypłaconej pensji każdego zatrudnionego.

Te pieniądze trafiają do zagrożonych bezrobociem. Mając je, mogą we względnym komforcie doczekać lepszych czasów. Gdy te w końcu wracają, na nowo rozpoczynają pracę w firmie, którą „zawiesił” kryzys i która nie zbankrutowała przez konieczność wypłaty wynagrodzeń w czasie, gdy nic nie zarabiała.

Program Kurzarbeit uratował wiele firm i pracowników w czasach ostatniego dużego kryzysu. W 2009 roku skorzystało z niego w Niemczech około półtora mln pracowników.

Rząd w Berlinie szacuje, że teraz będzie ich więcej, w tym roku nawet 2,15 mln. Tylko w tygodniu kończącym się 20 marca aplikowało o udział w nim 76,7 tys. niemieckich firm. To ogromna liczba, w ubiegłym roku przez zawirowania na zagranicznych rynkach spowodowanych wojnami handlowymi Trumpa, aplikowało o świadczenia z Kurzarbeit średnio 600 spółek tygodniowo.

Wady Kurzarbeit

Kurzarbeit nie jest oczywiście idealny. Po pierwsze dużo kosztuje. W tym roku niemiecki podatnik wyda na niego około 10 mld euro.

Do tej pory Kurzarbeit nie był też wystarczająco elastyczny, by mogły po niego sięgnąć wszystkie firmy, problemy miały tu np. mniejsze przedsiębiorstwa i gastronomiczne. Ale Niemcy program zmieniają i upraszczają. Bardzo też teraz na niego liczą.

Pewne echa programu Kurzarbeit widać w naszej tarczy antykryzysowej. Jednak tylko echa. Wsparcie dla polskich firm, by nie zwalniały pracowników jest, nawet procentowo, dużo mniejsze niż w Niemczech.

Szkoda. Bo przez to możemy stracić więcej etatów, a duże koszty i tak nasz budżet poniesie. W postaci między innymi wypłaty zasiłków dla większej liczby bezrobotnych oraz utraty przyszłych podatków od firm, które bez większego wsparcia teraz po prostu zbankrutują.

 

next.gazeta.pl